Z wiadomych względów Hollywood kocha robić filmy katastroficzne. Oznacza to, że w Los Angeles mieliśmy już trzęsienia ziemi, najazdy obcych, wulkany, tornada i inne niezliczone katastrofy, które mogliśmy widzieć na dużym ekranie, bądź też na ekranach swoich telewizorów. Każdy kocha katastrofy – ale w kinie. Lecz teraz wystarczy włączyć jakiś kanał z wiadomościami – co chwila napływają do nas informacje z całego świata o katastrofach.
Choćby to ostatnie trzęsienie ziemi w Nepalu – o którym notabene twórcy filmu także nie zapomnieli, co można było zauważyć podczas prowadzonej kampanii reklamowej. Skąd to się bierze, że nas pociąga taka tematyka?
Czasami może to być chora ciekawość, czasem strach o siebie i innych – nigdy nie wiadomo przecież, czy na naszych rodzimych terenach natura nie zachowa się inaczej niż dotychczas. Wyświetlanie katastrof na dużym ekranie jest jak katharsis na wiele sposobów, pozwala mam poznać nasze obawy, lęki, ale jednak mimo wielkiej destrukcji, jaką oglądamy na ekranie, to mamy zawsze nadzieję, że jednak skończy się ona dobrze dla naszych bohaterów. Najlepsze filmy katastroficzne to nie te, w których wykorzystano masę potężnych efektów specjalnych, ani nie te, w które zaangażowane są grube miliony, lecz to te, które potrafią stworzyć ciekawą historię, te, które angażują nas uczuciowo, to te, na których możemy zagryzać palce z nerwów, zastanawiając się, czy bohaterowie jednak przetrwają. To wreszcie te, podczas których rozgrywa się prawdziwy dramat w naszych sercach.
Uskok San Andreas
Film „San Andreas” został nazywany od uskoku San Andreas, który przebiega przez zachodnią i południową Kalifornię. Uskok o długości 1050 km oddziela dwie poruszające się w przeciwnych kierunkach płyty litosfery: pacyficzną i północnoamerykańską. Wzdłuż uskoku San Andreas zachodzi głowie ruch poziomy, który znawcy nazywają przesuwnym. Jak wiemy, trzęsienia ziemi w USA to nie nowinka. Ostatnie potężne trzęsienie ziemi związane z San Andreas nawiedziło Kalifornię w 1906 roku. Zginęło wtedy 3 000 osób.
Twórcą znanych filmów katastroficznych takich jak „2012” i „Pojutrze” jest Roland Emmerich. Tym razem za kamerą stanął 37 letni reżyser Brad Peyton, pamiętany z filmu familijnego „Psy i koty: Odwet Kitty”, a także „Podróż na Tajemniczą Wyspę”,gdzie już miał przyjemność pracować na planie ze znanym zapaśnikiem Dwaynem „The Rock” Johsonem. W swoim najnowszym filmie „San Andreas” „The Rock” gra główną rolę Raya – pilota helikoptera ratowniczej straży pożarnej w Los Angeles. Na wieść o najsilniejszym trzęsieniu ziemi – które w skali Richtera przekroczyło 9, czyli tzw. Big One – Ray wyrusza na osobistą misję, aby ocalić swą córkę.
Scenariusz do San Andreas napisał Carlton Cuse, nagradzany za scenariusz do najlepszego serialu dramatycznego: „Lost – Zagubieni” w 2010 roku. Znany także ze starszego już serialu „Nash Bridges”, który popularny był w latach 90. ubiegłego wieku.
W kinach „San Andreas” bije rekordy popularności i zarobił już przeszło 100 milionów dolarów. Recenzje krytyków są mieszane, jedni zachwycają się wybitymi efektami specjalnymi, inni zaś krytykują absurdy, które rzucają się według nich cały czas w oczy: od drętwych dialogów po niespójne, nielogiczne efekty specjalne. Nam nie pozostanie nic innego, jak samodzielnie ocenić obraz. Jedno jest pewne, bez względu na to, czy się podoba lub nie krytykom, może nam podejść.
San Andreas 3D również w technologii IMAX 3D © 2015 Warner Bros